Dlaczego warto mieć zawsze przy sobie książkę?


Pewnego ciepłego popołudnia mama z dziećmi wybrała się do pobliskiego parku. Tym razem zabrała wodę i licząc na chwilę spokoju podczas gdy dzieci będą się bawić zgarnęła do torebki książkę.
To był naprawdę piękny dzień, aczkolwiek w parku tłumu nie było, pewnie cała reszta wybrała się do tego dużego parku w mieście, albo po prostu siedziała w domach.
W Ukejowie a zwłaszcza w moim miasteczku o spotkanie rodaka nie trudno, są na każdym rogu, w sklepach, w pracach, wszędzie, tym razem byli też w parku.
Akurat gdy okupowaliśmy naszą ulubiona huśtawkę podbiegła do nas dziewczynka, usłyszała zapewne, że mówimy w znajomym języku. Fajna, mila blondyneczka, na imię miała Gabrysia i bardzo ją ucieszyło, gdy usłyszała, że mój dyniek to Gabryś, a ona Gabrysia hahahah hihihi, jak to dzieci.
Gabrysia była w wieku Zosi, nie mieszkała w Ukejowie, przyjechała tu na wakacje do kuzyna - Franka, nie leciała samolotem, przyjechała samochodem, płynęła też promem, naprawdę fajna dziewczynka, a że i moje dzieci chętne do zawierania nowych znajomości szybko więc znaleźli wspólny język, pobiegli na kolejną huśtawkę, później na liny... czyli zajęli się sobą w związku z czym miałam chwile dla siebie.
W torebce była książka a na jedynej pobliskiej ławce siedziała kobieta, byłam pewna, że to mama Gabrysi. Skoro dziewczynka taka miła, wesoła, bezpośrednia to i mama pewnie fajna, a co tam książka pomyślałam, zawsze będę mogła poczytać później, a okazja do poznania kogoś sympatycznego nie zdarza się zawsze.
Spojrzałam jeszcze na dzieci, bawią się! Ruszyłam w kierunku ławki, uśmiechnęłam się, usiadłam po drugiej stronie i zagadałam:
- Gabrysia to bardzo fajna dziewczynka, taka bezpośrednia i wygadana, Pani zapewne jest jej mamą?
Kobieta odwróciła głowę spojrzała na mnie takim lodowatym wzrokiem i z oburzeniem wydała z siebie dźwięk:
- To nie moja córka!
Oho! pomyślałam -  to mi się sympatycka baba trafiła, no przecież, że to nie mama tej przemiłej dziewczynki, zaczekałam jeszcze chwilkę, ale baba odwróciła wzrok, zrobiła grymas i siedziała wpatrzona w nicość.
No cóż strach siedzieć przy takiej zabrałam torebkę z książką w środku oddaliłam się na bezpieczną odległość, dupnęłam na trawce i zdegustowana zaczęłam czytać.
Po pewnym czasie do baby dołączyłam inna kobieta, zawołały dzieci i opuściły park. My jeszcze trochę pocieszyliśmy się pogodą i tym że wszystkie huśtawki były dla Nas, dotlenieni ruszyliśmy do domu.
W drodze powrotnej zaczęłam rozmyślać o tej babie, w sumie to zastanawiałam się dlaczego tak mnie ta sytuacja w pewnym sensie poruszyła, przecież nie każdy ma ochotę na pogaduchy z obcymi, nie zawsze mamy nastrój, każdy ma jakieś problemy, czasami potrzebuje pobyć sam, kto jak kto, ale ja rozumiem to bardzo dobrze, uwielbiam przebywać w swoim świecie, milczeć sobie czasami, zdarza mi się też uciekać, zwłaszcza od sytuacji, ludzi i problemów, których nie jestem w stanie w danym momencie rozwiązać.
 Ale czy to znaczy, że mam być gburem? że nie mogę pozwolić sobie na uśmiech? albo po prostu na grzeczną odpowiedź, nawet jak nie mam ochoty na rozmowę to przecież wystarczy to powiedzieć, nie trzeba od razu szczekać!
I na dodatek jeszcze fakt, że kobieta była Polką, wspominałam już kiedyś jak to jest z rodakami za granicą*, to bardzo podobnie jak z niektórymi  rodzinami, dobrze wychodzi się z nimi tylko na zdjęciu.
Po powrocie opowiedziałam M co było w parku i pewnie zapomniałabym o tym gdyby nie pewien fakt.
Wrzesień. Dzieci wróciły do szkoły. Tak się złożyło, że akurat 2 miałam wolne, wiec to ja odprowadzałam szczęśliwe dzieciaki do szkoły, wcześniej zrobiliśmy jeszcze kilka pamiątkowych fotek.


Na miejscu pierwszą odstawiliśmy Zosię, a potem poszliśmy z Gabrysiem poszukać gdzie będzie jego wieszaczek na torbę z książkami i strój sportowy, obok Gabrysia był wieszaczek jakiegoś Franka. Gdy już się z wszystkim zapoznaliśmy zostawiłam Gabrysia, mogłam też zostać, ale on jest duży i chętnie został sam, ba nawet był z siebie dumny, a ja tym bardziej z niego. Buziak na pożegnanie i ruszyłam do domu, no i wtedy właśnie ujrzałam wydawało mi się, że znajomą twarz więc przywitałam się i znowu zagadałam coś w stylu znajoma twarz, znamy się, czy jakoś tak. Kobieta spojrzała na mnie jak na wariatkę, zrobiła minę a ja zmieszana uśmiechnęłam się i odeszłam.
Dopiero po chwili skojarzyłam Franek, to lodowate spojrzenie - To ta baba z parku! Jak miło nasi synowie będą w tej samej klasie, może nawet się zaprzyjaźnią?
Widywałam ją za każdym razem, gdy była moja zmiana na kursy do i ze szkoły, nigdy się nie odzywała, aż do pewnego dnia.
Kilka dni wcześniej dzieci dostały temat prac domowych, informację o tym co w danym semestrze będą robić, co poznawać, record book (rodzaj dzienniczka gdzie zapisuje się przeczytane książki, każde dziecko taki posiada w ramach programu czytamy co najmniej 10 minut dziennie, dzieci zbierają za to punkty i na koniec semestru losują nagrody itp.)  oraz plan wizyt domowych (nauczycielki odwiedzają nowe dzieci w domu - My taką wizytę mieliśmy gdy Zosia rozpoczynała szkołę, więc Nasz dom i my rodzice byliśmy już znani, w związku z tym przy okazji Gabrysia wizyta nie była konieczna).
Baba dała głos. Zapytała o co chodzi z tymi wizytami w domu, czy my też mamy, i po co to, przecież to jest naruszenie prywatności, tak nie można i w ogóle bla bla bla, że jej się to nie podoba, oburzona była po kokardę (to tekst Szminki). Wyłożyłam grzecznie, że taka procedura, takie zasady i w sumie to dobre, bo w domu można z nauczycielką spokojnie porozmawiać tylko o naszym dziecku, zapytać o wszystko itd., a ponadto po wizycie w domu od razu można ocenić w jakich warunkach dane dziecko dorasta. (Dzięki temu nauczyciele wiedzą czego mogą się w przyszłości spodziewać, choćby dajmy na to w domu gdzie przewalają się butelki i puszki po piwie)
Dalej. - A co z tym czytaniem przecież oni jeszcze nie umieją czytać! No wtedy to już ręce mi opadły. Dzieciom, które nie umieją czytać czytają rodzice wieczorem przed snem... i dodałam jeszcze babo, ale w myślach. Uśmiechnęła się głupio, nie wróć to nawet nie był głupi uśmiech po prostu wykrzywiła twarz w akcie oburzenia i mamrotała jeszcze, że co to za szkoła, że to bez sensu wszystko, nie po kolei, że to, że tamto. A dlaczego ja nie dałam dzieci do tamtej szkoły bliżej tego parku. Aha, baba też mnie poznała. Moje dzieci chodzą do tej szkoły bo mieszkamy tuż obok, ba my się nawet specjalnie bliżej przeprowadziliśmy. Wybiegły dzieci, zgarnęłam dyńka i poszłam do domu.

Często zdarza mi się obserwować ludzi, oceniać na pierwszy rzut oka, często ludzie wysyłają dość sprzeczne sygnały, takich omijam szerokim łukiem, z jednymi od razu znajduje się wspólny język, inni potrzebują trochę czasu, by móc przekonać się, że ja/Ty jesteś normalnym człowiekiem. Wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia, ale przyjaciół trzeba niestety spróbować, nie trudno trafić na babę, większym problemem jest znaleźć fajną babeczkę.

Przy okazji pozdrawiam wszystkie moje zarówno wirtualne jak i prawdziwe najlepsze babeczki.

Justyna
ps. Dzisiaj pierwszy dzień wolny, który postanowiłam przeorganizować. Normalnie biegałabym z odkurzaczem, praniem, i ścierą, a tym czasem sobie popisałam i jest mi bardzo miło więc mogę teraz udać się na roboty domowe.
Postanowiłam już nie zanudzać o remoncie, a raczej o tym, że jeszcze to i tamto i tyle nie dokończone jak coś będzie gotowe, będę pisać i pokazywać, inaczej milczę - bo to ciężki temat jest.

Edit 2018.
Słuchajcie poznałam później tę kobietę. Wrócę kiedyś do tematu. 

* dotyczy tylko wybranych osobników

Etykiety: