....Zielicha jakieś

Zapewne w życiu każdego są takie chwile, momenty, wydarzenia czy przygody o których gdy pomyślimy wywołują w Nas mieszankę wszelakich uczuć: radość, podniecenie, strach, ekscytacja, lęk, konsternacja, duma, podziw, zachwyt... po prostu emocje skumulowane i skoncentrowane.
Tych wszystkich uczuć doświadczyłam kilka lat temu a dokładnie 31 lipca 2011 roku.
Może dla wielu takie przygody to chleb powszedni, nie dla mnie dla mnie to była przygoda, nie byle jaka przygoda...
Na Kajaki???

Pewnie czemu nie jedziemy, impreza weekendowa, z noclegiem w namiotach, po prostu przygoda.
My z racji pracy M-jak męża uczestniczyliśmy w pierwszym dniu Spływu, nie nocowaliśmy w namiocie nad czym bardzo ubolewaliśmy, no ale i tak było przednio.
Zbierałam się od jakiegoś czasu żeby to opisać i te moje emołszyn gdzieś ulotnić.
Po pierwsze nigdy wcześniej nie pływałam kajakiem, kiedyś jako dziecko z wujkiem łódką po rzece, ale to nie to samo... co tu dużo gadać - pływanie samo w sobie to nie moja dyscyplina. Z tegoż też powodu mój M nie chcę ze mną na basen chodzić, bo jak to on twierdzi:
Potaplać to się możesz w wannie!
M z tego co mi się wydaje też kajakiem nie pływał, ale jak to on wprost się nie przyznał, nawet jak nie pływał, to co za problem On umie wszystko...
Wczesnym rankiem wybraliśmy się na miejsce zbiórki potem wszyscy pojechaliśmy na miejsce wyznaczone na nocleg- META dnia pierwszego, następnie busami Ci co kajaki wypożyczają zabrali nas na START.
Nie muszę opowiadać co ja czułam, co ja myślałam, chyba byłam bardziej podniecona niż przed pierwszym lotem samolotem i na pewno bardziej wystraszona. Woda od zawsze była żywiołem, który wywoływał we mnie lęk, i zaraz przed oczami miałam tego biednego Titanica, Szczęki, Gniew Oceanu, Biblijną Powódź i ogólnie katastrofa jedna wielka a z drugiej strony: Przygoda, przygoda każdej chwili szkoda na biadolenie!!!! Dasz radę!!! Jesteś zajebista!!!
Wstępnie miało być tak Zosia ze mną a Gabryś z M, bo Gabryś mały był taki 17 miesięcy miał i w foteliku musiał być...
... ale gdy dotarliśmy na miejsce STARTU, M podjął decyzję, dzieci z Nim ja Sama.
Nie protestowałam. Byłam jedyna, która miała kajak tylko dla siebie. Dzieci z M będą bezpieczne nawet jeśli on wcześniej  kajakiem nie pływał to i tak jest lepszym pływakiem i dobrze, że tak wyszło, bo te całe kajakowanie to nie taka prosta sprawa jak się później okazało.

START
M - jak mąż i dzieciaki

a te rozczochrane w krzakach na starcie to JA


...bez komentarza


Trochę mi zajęło opanowanie tej dyscypliny, nie było łatwo gdy cały czas w krzakach lądowałam. Ba nawet jak mi trochę szło to sobie na piruety pozwalałam :-)
Był jeden moment krytyczny. Zostaliśmy trochę w tyle Ja z racji że ciapa i M, któremu z dwójką lekko nie było. To było już kilka kilometrów od startu już nawet po postoju, bo jeden sobie zrobiliśmy. No nie wiem jak to się stało... wpadłam wprost pod powaloną brzozę. Gałęzie mnie tak zblokowały, że ani przodem ani tyłem nie dało rady się wydostać. Matko co ja wtedy przeżyłam!!!! Reszta z przodu M z dzieciakami podpłynęli biedną matkę ratować, Matka twarda jeszcze nie panikuję, M biadoli, jak ja byłam wystraszona, ja tę scenę do końca życia będę mieć w pamięci. 

Nigdy tego nie zapomnę!
Udało się!
Wyszłam na prostą!

Albo był jeszcze taki moment, że musieliśmy przez bardzo wąski fragment się przeciskać bo drzewa poprzewracane blokowały wszystko - Wtedy Nasze chłopaki i towarzysze w kajakach zaprawieni pomagali reszcie.


My


Zosieńka


Nie zawsze byłam na tyłach.
Gdy akurat miałam dobre prądy - robiłam zdjęcia reszcie  Ekipy, którą bardzo, bardzo pozdrawiam!




Pogoda była zmienna, ale nie ma co się dziwić pływaliśmy cały dzień. Było słońce, chmury a pod koniec dnia tuż na mecie złapał Nas nawet lekki letni deszczyk.


Na cały odcinek a było tego sporo bo ponad 20km, mieliśmy jedną przerwę na lądzie (fotki poniżej) i kilka małych na wodzie - zwłaszcza na wymianę żywieniową.




Gdy dotarliśmy na METĘ było już dość ciemno, Gabrysio spał, Zosieńka prawie, Ja gdy dotarłam do brzegu chciałam paść i całować ziemię, żem przeżyła, żem dotarła...
Ale byłam tak podniecona i zmęczona i szczęśliwa że z tego wszystkiego zapomniałam.
 Zostaliśmy jeszcze na ognisku i by nacieszyć się dobrym towarzystwem, odpocząć, zagryźć stres kiełbasą pieczoną i pobyć po prostu po za domem, poza całym światem.




META
 Reszta ekipy zmagała się z prądami jeszcze dnia następnego, a my wróciliśmy ciemną nocą do domu.

To była przygoda.
Takich emocji nie doświadcza się na co dzień.
Takie chwile zostają w pamięci.
Tylko tak pokonuje się lęki.

Pozdrawiam
Justynamdmx


 ps. foty na których jestem i film wykonała Kinia, którą już niedługo zobaczę/Dania.

Etykiety: